Skip to main content

Czy zastanawialiście się kiedyś dlaczego w niektórych porach dnia nauka lub praca idzie Wam dużo trudniej niż w innych? Mając świadomość w jakich sytuacjach się to dzieje, można działać bardziej efektywnie! To, czego potrzebujecie, aby zauważyć prawidłowość, to Wasza krzywa efektywności. Zainteresowani? Chodźcie dalej!

 

Czym jest krzywa efektywności?

Krzywa efektywności to narzędzie, które może Wam pomóc w zaplanowaniu działania w zależności od poziomu Waszej energii. Nie ma nic gorszego niż zmuszanie się do pracy i nauki, kiedy zupełnie nie macie na to siły. Oczywiście, większość z nas do pracy chodzić musi i tego się nie przeskoczy, ale również tam można odpowiednio zarządzać swoimi zadaniami. Trzeba tylko wiedzieć kiedy dysponuje się większym zasobem energii, a kiedy nie warto zmuszać się do wymagających zadań. Poznanie swojej krzywej pozwala na zoptymalizowanie swojego działania w ciągu dnia.

O ile u większości osób krzywa wygląda podobnie i najwyższy poziom energii mamy około południa, to oczywiście nie jest ona u każdego identyczna. Drobne różnice mogą mieć tutaj duże znaczenie, dlatego warto stworzyć własną krzywą, zamiast opierać się o ujednolicone założenia. Największe różnice można zauważyć między rannymi ptaszkami a sowami.

 

Jak korzystać z krzywej?

Założenie jest bardzo proste. Zadania skomplikowane realizujecie w momentach, kiedy dysponujecie dużymi pokładami energii. Czyli wszystko co wymaga dużo myślenia, kombinowania czy intensywnego skupienia zaplanujcie na czas energetycznej górki. Natomiast zadania mało wymagające, wtedy, gdy poziom energii jest niski. Tym sposobem możecie być produktywni nawet w trakcie zaliczania energetycznego dołka. Bo bycie tam wcale nie oznacza, że nic nie możecie zrobić! Owszem, możecie, tylko niech to będzie zadanie, które nie wymaga od Was dużego wysiłku intelektualnego. Możecie wykonać wtedy zaplanowany telefon do znajomego czy kogoś z rodziny. Idealnie sprawdzą się tu też na przykład zadania rutynowe, które zrobicie bez większego zastanowienia. Jeśli śledzicie mój instagram, to mogliście zauważyć, że czasem mam w planerze listę zadań o nazwie bezmózgówe. To właśnie zadania na czas spadku energii.

Jeśli około południa, kiedy macie dużo energii, nie skończycie ważnego zadania, to macie jeszcze drugą szansę tego samego dnia. Z reguły po południu następuje jeszcze jeden skok energetyczny (choć nie tak duży jak około południa). Musicie tylko sprawdzić o której się on u Was pojawia.

A teraz sprawdźcie moje doświadczenia z krzywą efektywności.

 

Moja krzywa efektywności

W lutym postanowiłam, że przez jakiś czas będę obserwować swój organizm, żeby zauważyć prawidłowości w swoim samopoczuciu. Chciałam zorientować się w jakich porach dnia mogę być najbardziej efektywna, a w których niekoniecznie. Podeszłam do tego jak prawdziwy naukowiec, bo zaczęłam kreślić wykresy! A konkretnie wspomnianą już krzywą efektywności dobowej.

krzywa efektywności dobowej

 

Codziennie przez dwa tygodnie obserwowałam swoje samopoczucie i zaznaczałam na wykresie jaki jest mój poziom energii. Starałam się też oznaczać momenty, w których ćwiczyłam, jadłam posiłek lub piłam kawę, aby zauważyć również jak te czynności wpływają na mój poziom energii.

 

Metodologia (żeby brzmiało profesjonalnie)

Wyznaczyłam sobie 5 poziomów efektywności i opisałam je słownie, bo bardziej to do mnie przemawiało niż cyferki:

5 – mogę zdobywać świat

4 – dobrze mi idzie

3 – jakoś mi idzie

2 – kiepsko mi idzie

1 – tragedia, nic mi się nie chce.

Najwyższa wartość to sytuacja, w której mam mnóstwo energii i nie mam problemu ze skupieniem się na pracy. Najmniej punktowana sytuacja to moment, w którym nie mam zupełnie energii, jestem śpiąca, mam lenia, najchętniej leżałabym i patrzyła tępo w ekran telewizora, oglądając jakiś mało wymagający, komediowy serial (polecam “Modern family”).

 

Tydzień vs weekend

Pierwsze co rzucało się w oczy i nie było dla mnie zaskoczeniem to zupełnie inne pory wstawania i chodzenia spać w tygodniu i w weekendy. Uważam, że źle to na mnie wpływa i chciałabym bardziej to “wyrównać”, tzn. zaczynać dzień i kończyć o w miarę podobnych godzinach przez cały tydzień. Oczywiście pewnie w weekend będę wstawać później, ale wolałabym, żeby odchylenie nie było kilkugodzinne. W wyniku tych różnic moja krzywa jest przesunięta względem tygodnia, a rano (a raczej do południa) jestem bardziej rozleniwiona i stan ten trwa dłużej niż w tygodniu.

 

Czy się wysypiam?

Zaczęłam też sprawdzać ile czasu śpię (z pomocą przyszła opaska sportowa rejestrująca sen). Wiedziałam, że śpię za mało, ale nie jakoś dramatycznie mało. Moją aspiracją było i jest na ten moment spać minimum 7h dziennie (choć chciałabym też w przyszłości sprawdzić jak będę się czuć śpiąc więcej). Najbardziej zaskoczyło mnie to, że mimo spania w weekend do 10, 11 a czasem nawet 12 … wcale nie śpię znacznie więcej niż w tygodniu. Zupełnie nie byłam tego świadoma. W jeden weekend zanotowałam najgorszy wynik, kiedy spać poszłam przed 4 (wcale nie byłam na żadnej imprezie) i spałam 6 i pół godziny. Zaniżyło mi to średnią tygodniową, która wynosiła ponad 7h snu. Do tej pory naprawdę sądziłam, że w weekendy “odsypiam”.

Po tych spostrzeżeniach planuje wprowadzić dalsze zmiany w tym obszarze i chcę, aby z pomocą przyszły mi nowe nawyki.

 

Skoki energii

W tygodniu zaobserwowałam, że pierwszy skok energetyczny mam około 10, a kolejny między 13 a 15. Co mnie tutaj bardzo smuci to pierwszy skok, który przypada na moment, kiedy mam w pracy spotkania. W związku z tym nie mogę w tym czasie wykorzystać mojej energii na najtrudniejsze zadania, a co gorsza … widzę, że spotkania dużo szybciej wysysają mnie z energii niż wykonywanie innych obowiązków. Ciężko mi po nich szybko zabrać się do pracy (z pomocą czasem przychodzi mi technika Pomodoro, o której już pisałam tutaj).

 

Poranne rozkręcanie się

Są osoby, które potrafią wstać rano i działać. No cóż, zazdroszczę, bo ja zwyczajnie do nich nie należę. W tygodniu, gdy zaczynam pracę, mój poziom energetyczny jest bardzo niski. Zdania są podzielone, ale wielu “guru” produktywności twierdzi, że w pierwszej kolejności powinniśmy zajmować się zadaniami najtrudniejszymi, no ale dajcie spokój… U mnie to nie działa. Dlatego zawsze zaczynam dzień w pracy od mało wymagających zadań, które i tak muszę zrobić, a poranek wydaje mi się dla nich idealny. Przeglądam pocztę (o zarządzaniu skrzynką pocztową też Wam wkrótce napiszę!), odczytuję wiadomości na slacku, uzupełniam listę zadań. Po pewnym czasie odczuwam głód, więc jem śniadanie i powoli mogę się zabierać za trudniejsze zadania. 

 

Kawa i posiłek a poziom energii

Na krzywej starałam się też zaznaczać moment jedzenia posiłków oraz picia kawy. Na mój poziom energetyczny bardzo mocno wpływało jedzenie obiadu (pewnie jak u większości). Natomiast nie zauważyłam szczególnej zależności z jedzeniem śniadania.

Nie widzę też związku mojego poziomu energii z piciem kawy… Był taki czas, kiedy przez kilka miesięcy nie piłam kawy w ogóle. W ostatnim czasie piję nawykowo po obiedzie. Przed południem wypijam kawę głównie w weekend. Wcześniej byłam przyzwyczajona do picia kawy codziennie rano po śniadaniu. Miałam wówczas bardzo widoczne spadki energii, w pracy potrafiłam niemal usypiać na siedząco zanim kawa zaczęła działać. Przez ostatni rok nie obserwuję u siebie takich sytuacji. A jakiś czas po eksperymencie z krzywą efektywności przerzuciłam się na kawę bezkofeinową i nie zauważyłam różnicy w poziomie energii.

 

Moja krzywa efektywności – wnioski

Obecnie trochę świadomiej podchodzę do tego w jaki sposób pracuję. Tzn. nie biczuję się mentalnie za to, że się lenię po obiedzie. Po prostu wychodzę z założenia, że to jest właśnie czas na lenistwo. To dobry moment dla mnie na zrobienie prostych rzeczy z listy, jak zakupy na allegro, posprzątanie na poczcie elektronicznej itp. Wracam do bardziej wymagających zajęć, kiedy czuję, że poziom energii wzrasta – z tego względu, że różnie z tym bywa, nie wyznaczam sobie obecnie konkretnej godziny. Tutaj czuję, że mam pole do poprawy. Bo czasem rozleniwienie przejmuje nade mną kontrolę.

W trakcie pracy robię przerwę, kiedy orientuję się, że właśnie wpadłam w energetyczny dołek. Zwykle objawia się to rozkojarzeniem, ale też z większą łatwością się denerwuję, kiedy coś mi nie wychodzi. Nie widzę sensu zmuszania się do robienia trudnych rzeczy w tym czasie, bo i tak nic z tego nie będzie, a ja zaczynam się na siebie denerwować. Staram się odejść na chwilę od kompa, pozmywać naczynia, wstawić pranie, zrobić cokolwiek, co zajmuje kilka minut i nie wymaga myślenia. Czasem (jak pogoda pozwoli) wychodzę na chwilę na balkon.

Obecnie jestem w trakcie eksperymentu, który może wywrócić do góry nogami większość moich wniosków. Myślę, że za jakiś czas powstanie u mnie nowa krzywa efektywności. Chciałabym zobaczyć jak bardzo będzie się różniła od tej stworzonej w lutym.

 

Zachęcam Was do stworzenia własnej krzywej efektywności. Dzięki świadomości, kiedy macie najwięcej energii, możecie inaczej rozplanować zadania w ciągu dnia i zrealizować je znacznie sprawniej. Trudne zadanie pójdzie Wam znacznie łatwiej w trakcie energetycznej górki niż kiedy jesteście w dołku. Dla mnie ważne jest również to, aby nie obwiniać się za słabszą produktywność w momentach, kiedy organizm po prostu potrzebuje odetchnąć. Warto mieć tego świadomość i traktować to jako naturalny cykl, a nie własną słabość czy lenistwo.

Staraliście się kiedyś sprawdzić kiedy macie najwięcej energii? Czy wygląda to u Was podobnie jak u mnie czy zupełnie inaczej?

 

Źródła:

Getting Things Done – David Allen

Ola Budzyńska, Zorganizuj się w 21 dni, Wydawnictwo Pełne Czasu, Kraków 2021

Ania

Zawodowo zajmuję się tropieniem błędów w aplikacjach, a po godzinach - błędów w zarządzaniu czasem. Bezustannie poszukuję inspirujących książek i nowych zainteresowań. Przeraża mnie myśl, że nie starczy mi życia na zrobienie kolorowych notatek, ze wszystkiego.